Mówił bez emocji, lecz w oczach płonął ogień. Myśl, że zaraz zostanie osądzony, albo zbawiony — to obojętne — napełniała go wstrętem. Sam sobie był sędzią i katem. Nie potrzebował nikogo. Wróci do samotności, która nie żąda niczego, nie wymaga zwierzeń.
Zdecydował powiedzieć prawdę, by wreszcie dała mu spokój. Nie potrzebował światła, nie był ćmą i nie miał zamiaru spłonąć. Bycie dla kogoś jest najtrudniejszą rzeczą, bo trzeba zapomnieć o sobie i uczyć się żyć na nowo.
— Marynarza na plaży udusiłem. Widział, że latarnia nie paliła się w nocy. Wylądowałbym w więzieniu, a ja tylko tu potrafię. Natomiast kobieta, o której mówiłem, którą wyśniłem, miała na imię Lyanne. Tak samo jak ty. Nie powiedziałem o niej wszystkiego. Ona nie umarła, odszedłem od niej. Widziałem ją później, jak wolnym krokiem chodzi wokół domu. Patrzyła w dal martwym wzrokiem, czekała mojego powrotu. Ale nie wrócę, bo jestem tchórzem. Rozumiesz?!
Wykrzyknął ostatnie słowo i złapał dziewczynę za szyję. Na skórze wykwitły fioletowe róże. Nie szarpnęła się do ucieczki, choć w oczach miała łzy.
— Sprawiasz mi ból, John. Mnie też mogłeś zabić. A jednak uratowałeś.
Poczuła, że coraz trudniej złapać oddech. Upadła na podłogę.
Coś się skończyło, zgasło jak światło latarni. John Doe obojętnym wzrokiem spoglądał na leżącą u stóp kobietę. A jednak był przeklęty i tego nie mogła zmienić żadna siła. Słońce, które na chwilę zagościło, zgasło, pozostawiając czerń myśli. Znajdował się w podoceanicznym mroku. Oczy Lyanne, jak małe rybki, lśniły tęczowymi kolorami.
Nie miał wyrzutów sumienia. Niczego nie posiadał. Schylił się po bezwładne ciało, unosząc je i kładąc na łóżku. Nie było w tym nic podniosłego — ostatnia ofiara katastrofy statku, który się rozbił na skalistym wybrzeżu.
Minęło południe i wieczór. Nadeszła noc — nieprzytomna, bez oznak życia. Latarnia pogrążyła się w ciszy. Znów nie rozpalił ognia i było mu to obojętne. Zamiast uderzeń serca — grobowa cisza, z której przyszli oni. Tym razem nie było ich trzech, a cały zastęp upiorów — sępów o pierzastych szyjach. Przysłała je Lyanne — tak mało o niej wiedział.
Otrząsnął się z koszmaru. Ktoś z drugiego krańca morza nadawał prośbę o pomoc. Latarnik przypomniał sobie poprzednie komunikaty. Wtedy, w kąpieli, gdy wełniana sukienka leżała tuż obok balii. Jakie to wydawało się proste. Czy teraz jest inaczej? Wystarczy wstać i rozpalić ogień. Co jeszcze mógłby zrobić?
Ruszył do galeryjki. Niebo usiane było gwiazdami. Oświetlały kurs statkom i ludzkim sercom. Nikt nie jest bardziej samotny niż żeglarz pośród gwiazd, choć każda z nich jest nawigacyjną boją. U stóp latarni rozbił się okręt. Leży na dnie, spętany linami wodorostów. Nie widać z niego nieba, więc czy przekleństwem może być życie? Ogień pomiędzy lustrami, czerwony blask na szkle... Człowiek jest iskrą biegnącą poprzez ciemność. Nie zostanie po nim nic więcej.
Jakie to dziwne, że los ratuje jedną osobę, rzuca na skały rozbitka i nagle osoba ta okazuje się być jedyną i najważniejszą. Czy mogli się spotkać poza pustką wewnętrznych krajobrazów? Zapewne tak, ale czy rozpoznaliby siebie?
Pomyślał o notesie znalezionym w torbie na plaży. Notes Lyanne nadal był tajemnicą, jak jej poprzednie życie. Miała to szczęście, że została go pozbawiona niczym zbędnego bagażu.
— Lyanne, powinniśmy opuścić to miejsce — ramiona, jak anielskie skrzydła, otoczyły leżące na łóżku ciało. — Jutro przyjeżdża wóz z zaopatrzeniem. Poproszę, by mnie zmieniono, i razem wrócimy, odnaleźć twój dom. Wrócimy razem i wtedy zdecydujesz, czy chcesz być nadal ze mną. Tak jak teraz, nie jest dobrze dla nikogo, uwierz mi, proszę. Jesteś tu więźniem, a przecież tamtego dnia, kiedy znalazłem cię na plaży, mówiłem, że nim nie będziesz. Pragnę zwrócić ci wolność.
Resztę nocy spędził przytulony do Lyanne. Dopiero nad ranem, na krótką chwilę, wróciły sny.
Słońce wisiało tak wysoko, że nie miał cienia. W zielonym gąszczu splątanej roślinności czuć było duszną spiekotę. Na szczęście strumień, wzdłuż którego prowadziła droga, dawał wytchnienie cichą obecnością. John zanurzył dłonie. Pił długo i chciwie, a kiedy się zbudził, zobaczył, jak Lyanne wpatruje się w niego martwym wzrokiem. Poczuł przypływ czułości, która oplotła serce jedwabnym kokonem.
— Lyanne?
— Słucham, John.
— Myślałaś o tym, co ci powiedziałem?
— Jak mielibyśmy odnaleźć mój dom, John? Nie wiem, gdzie on jest.
— Twój notes nas do niego zaprowadzi. Pisząc, zostawiamy po sobie ślady. Nie wierzę, byś nie wspomniała o domu.
— Nie wiem, czy chcę go odnaleźć. Im dłużej myślę, tym bardziej chciałabym zbudować własny. Może nic nie jest nam odebrane bez przyczyny.
— Nic nie zostało ci odebrane. Nadal możesz do niego wrócić.
— Boję się, John. Boję się wracać.
— A jeśli ktoś czeka na ciebie?
— Nie wiem. Jeśli czeka, to co? Straciłam pamięć. Nie znam tamtej siebie.
Leżeli przykryci kocem. Dzieliła ich długość oddechu. Niesforne kosmyki kasztanowych włosów płynęły po twarzy falami i wiedział już, że nie pragnie innego morza niż to, w którym zatonęli, które ma przed oczami. Od lat leżą na dnie, tak blisko, jakby dzielił ich oddech, chwila potrzebna życiu, by mogło opuścić ciało.
Dziennik operacyjny Latarni Przylądek
23 Nathmera 1374
Nie miałem wątpliwości, że musimy opuścić latarnię. Miotany falami przypływu zastanawiałem się, jak powiedzieć Lyanne, że pozostanie tutaj grozi szaleństwem. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, bo przecież rachunek się zgadzał. Oboje potrzebowaliśmy siebie, a jednak było coś jeszcze.
Poranek po burzliwej nocy, kiedy nieznane upiory znów próbowały wedrzeć się do wnętrza — nie wiem, które z nas je przywabia — poranek spędziliśmy pomiędzy światami. Nie da się żyć namiętnością, uciekając od problemów dnia. Kochanka noc ma czułe ramiona, lecz kiedy przychodzi otrzeźwienie, gładka powierzchnia morza zmienia oblicze i nadciągają morskie bałwany, a ja jestem jednym z nich. Jak mogłem na to nie wpaść wcześniej? Notes Lyanne jest tajemnicą, którą pora odkryć. Niech chociaż jedna rzecz stanie się prawdziwa w świecie majaków.
Lyanne leżała tuż obok, kiedy sięgnąłem po notes. Pismo biegnie drobnym ściegiem ze strony na stronę. Opisy dni szarych i smutnych wypełnia tęsknota, jak najbardziej niewymyślona. Melancholia mówi o kimś prawdziwym, kto odszedł, a może nigdy go nie było. Dopiero przy końcu trafiam na zaklejoną kopertę, niewysłany list. Czytam go głośno:
Drogi Johnie
I znowu spadam w głąb studni. Od początku wiedziałam, że nasza znajomość nie zaprowadzi nigdzie indziej. Nie zbudujemy niczego razem, raczej zmienimy w zgliszcza. Pomimo tego chciałam czułych słów.
W naszym świecie dwa razy dwa nigdy nie równało się cztery. Zawsze była ukryta cyfra zmieniająca rachunek. Wiedziałam, że moje szczęście nie będzie trwać wiecznie, dlatego nie zdziwiło mnie Twoje odejście.
Znów byłam sama, aż do teraz, gdy postanowiłam powtórnie się z Tobą zobaczyć. Nie chciałam jednak, byś widział we mnie strzępy, które pozostawiłeś po sobie.
Kazałam na obwolucie notatnika wytłoczyć swe imię w skórze, by było moim tatuażem, bym go nie zapomniała. Za trzy dni wsiadam na statek. Poniesie mnie ku zmianie, bo czuję się innym człowiekiem. Jest w tym ukryta magia, moja skóra młodnieje, pomimo dwudziestu lat dzielących nas od siebie. Wróciła młodość niosąca gorycz i radość podróży. Spodziewaj się ujrzeć mnie nową u stóp latarni.
Lyanne
Komentarze
Prześlij komentarz