Jedną z książek, którą chciałbym mieć, jest Atlas Wysp Odległych. Niestety jeszcze nie nadszedł czas naszego spotkania, bo z każdą książką jest tak, że trafia do nas, kiedy jesteśmy na to gotowi. Już wiem co nieco o odległych wyspach, bo mieszkam na jednej z nich. Taki był mój wybór i decyzja. Należę więc do szczęśliwców, mogących decydować o swoim losie. Jednocześnie wiem, jak zwodnicze bywa uczucie, że można o czymś decydować. To nic. Czekam, aż atlas trafi w moje ręce i mam wrażenie, że każda z opisanych tam wysp będzie moją.
Od rana pada deszcz. Nareszcie jabłka wiszące w ogrodzie zostaną opłukane z kurzu. Mam taką jabłoń po starych właścicielach, która potrzebuje mrozu, by jabłka stały się słodkie i soczyste. Każdy porządny dom ma taką jabłoń; często są to drzewa posadzone przez dawnych gospodarzy tych ziem. Moja jabłonka nie jest jeszcze tak stara, ale już niejedną jesień widziała. Wspaniale jest wyjść o północy do ogrodu, by stanąć obok niej i poczuć, że znaleźliśmy się w miejscu przeznaczonym specjalnie dla nas.
Mistrz wieczorami uczy się języka ptaków. Chcąc nie chcąc, słucham wraz z nią nagranych na taśmach ptasich głosów. Czasami liczymy po cichu obroty szpuli magnetofonu tak, by jedno drugiego nie usłyszało. W takich chwilach odległość pomiędzy wyspami mierzona jest trzaskami przerw, czułym dotykiem.
Dawno temu zawarliśmy umowę, że pomożemy sobie nawzajem być szczęśliwymi. Teraz po trosze o tym zapominamy, bo szczęście jest naszą codziennością. Mapy odległych wysp o tym nie wspominają.
Komentarze
Prześlij komentarz