Sanatorium - Dzień Ósmy

  Jestem bardzo zmęczony. Męczą mnie ludzie i nawet przestałem jeździć windą, by nie słyszeć rozmów, nie czuć bliskiej obecności. Koledzy od kieliszka stali się nużący. Poznałem ich wszystkie opowieści, a każde następne słowo jest monotonią. Chwytam się znajomo brzmiących zdań, by odlecieć tam, skąd przyszedłem – z pustki dopasowanej do moich i tylko moich myśli. Nie ma tego zbyt wiele, ot, tyle, by zbudować własny świat. Dziś jeden z fantomów, zupełnie mi obcy, mówi, że „byli tam tacy”. Już go nie słucham. Dopowiadam sobie resztę. Znam tę opowieść dużo lepiej od niego, znam ją w ciekawszej wersji. „Byli tacy, co się rodzili, byli tacy, co umierali, byli także i tacy, którym to było mało”... Ja jestem jednym z tych, którym wciąż mało, ale nie rozerwę sobie piersi, by dotrzeć do źródła bólu. Nawet nie potrafię nazwać dręczących mnie niepokojów. Jestem zatruty własną przeszłością. Stare lęki, jak niezabliźnione rany, otwierają się każdego dnia. Wymyśliłem siebie przed laty. Wymyśliłe...

Stara Kamienica

 




Rok temu, wiosną, śniłem o starej kamienicy.
Dziś nie jestem już pewien, kto komu się śnił –
ona mnie, czy ja jej. Czas zbyt szybko płynie.

*

Tak jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak ja nie potrafię już kochać. Jest we mnie skaza, pęknięcie związane z poznaniem sztuki budowania, niszczenia i dochodzenia do niczego. Świty nie cieszą mnie jak kiedyś. Owszem, dostrzegam ich piękno, lecz w sobie czuję pustkę. Nie ma we mnie miłości – ona odeszła razem z tobą. Każdego dnia staram się nie budzić z lękiem, że za chwilę otworzysz drzwi.

Jestem dziś bardzo zmęczona życiem wśród nocnych majaków. Boję się nawet o nich opowiadać, byś ich fałszywie nie interpretował. Mówisz o wspólnej podróży, o kolejnych dniach, które mamy wypełnić uczuciami. Nie rozumiesz, że ja uciekam od uczuć. Bojąc się panicznie ciepłych słów, uciekam w sny – w język symboli i talizmanów szczęścia. Jedyne, co mogę ci zaproponować, to spotkanie w zapomnianym mieście.

*

Przedwojenne kamienice mają to do siebie, że często nocami słychać na schodach kroki dawnych mieszkańców. Zamieram w strachu, by jeden z nich nie zapukał do moich drzwi. Rano odszukuję ślady dłoni na poręczach i staram się trzymać ręce tak, by nie poczuli mojego dotyku. W ten sam sposób omijam wzrokiem wszystkich sąsiadów; jedynie we śnie pozwalam sobie na dłuższe rozmowy. Zazwyczaj milczę, nasłuchując twojego głosu.

Proszę cię, nie dziw się mojemu milczeniu. Jest we mnie granica, której nikomu nie udało się przekroczyć. Miałam tylu kochanków, ile samotnych dni – nie wiem, z którymi czułam się lepiej. Znowu stanąłeś zbyt blisko mnie, a ja nie potrafię tak dobrze jak kiedyś kłamać. Pytałeś mnie kiedyś, dlaczego przestałam zakładać maski. To właśnie jest jeden z powodów – zapragnęłam, by mój świat nabrał realnych kształtów. Nie zmienię tego, ponieważ chcę mieć coś naprawdę, a ty jesteś tylko moim marzeniem.

*

Pierwsza noc jesiennego nowiu ożywiła puste mieszkanie na pierwszym piętrze naszego domu. Wiedziałam, że prędzej czy później się pojawisz – od kilku dni śniłam o twoim przybyciu. Na moim poddaszu śniłam o kimś, kto wypełni nieznośną pustkę, czającą się tuż obok. Pojawiłeś się tak nagle, jak znikł twój poprzednik. Liczyłam na ciebie jak na kogoś, kto przepłoszy cienie zakradające się coraz bliżej moich drzwi. Nie wiem, czy jesteś prawdziwy. Czy jesteś tym, który obiecał mi podróż do innych miejsc niż te widziane oczami poprzednich mężczyzn.

Obudziłam się tuż po północy. Z zamkniętymi oczami długo wpatrywałam się w ostatnie słowa poprzedzające bezsenność. A wszystko zaczęło się w dniu, kiedy postanowiłam zacząć świadomie śnić. Rozczarowana prozą mojego życia, wyruszyłam w podróż mającą odmienić mnie samą. Po kilku nieprzespanych nocach pojawił się cień, mówiący słowami, jakich już dawno nie używałam – nawet w marzeniach.

*

Kaflowy piec jest oazą ciepła. Nocami wtulaliśmy się w niego i w nasze spojrzenia, a on pomrukiwał zadowolony. Nawet nie wiesz, jak bardzo daleko odeszłam od tamtych chwil. Nie znajdziesz mnie już śmiejącej się z twoich opowieści, wpatrzonej w każde twoje słowo. Nie znajdziesz mnie gdzie indziej, niż we wspólnym śnie.

Wieczorami, myśląc o tobie, powoli roztapiam światło na dachach sąsiednich domów i czuję w sobie ciepło. Zazwyczaj czuję tylko chłód nadciągającej nocy, zwłaszcza w te najdłuższe – jesienne wieczory. Porywiste wiatry października są niełaskawe dla kogoś, kto pragnie ciepła – niełaskawe w ten sam sposób, w jaki próbują zmóc wysokie topole porastające obrzeża naszego domu.

Wyda ci się to pewnie dziwne, ale tej nocy poczułam w sobie spokój. Już sama świadomość, że nie jestem sama w starym domu, napełniała mnie nadzieją na spokojne sny. A sny zaczynają przenikać ulicę, migając różowym światłem latarni. Bezpańskie koty, wtulone w to światło, rozpoczynają kolejną podróż.

Tak właśnie czułam się tamtego wieczoru. Uczucie podobne do tego, jakie czuję teraz, kiedy dwa światy zaczynają przenikać się nawzajem. Przeszłość staje się teraźniejszością. Za chwilę zgaszę nocną lampkę, zasłonię księżyc muślinowymi firankami i zamknę na chwilę oczy, by móc spotkać się z tobą ponownie. Wieczór roztapia światło, a ja w swojej mansardzie ponownie szukam ciebie.

Komentarze