Na strychu "Domu na uboczu", pośród podartych draperii, znajdowały się drzwi z namalowaną gwiazdą.
- W sercu gwiazdy ukryty jest kot - tak twierdził Magot, malując coś, co przypominało włochaty jasiek. “Jej Kot” uważał, że to, co namalowane nie jest istotne. Ważniejsze, żeby w miseczce znajdował się koniak i pasztet z gęsi. Strych skrywał wiele podobnych drzwi, lecz tylko na prowadzących do pokoju hipnotyzera widniała gwiazda.
Wnętrze pokoju oświetlało okno wielkości księżyca w pełni. Mleczne szkło kładło do snu cienie, a w dzień błyszczało poświatą. Bałagan, zupełnie niepodobny do bogatego wystroju domu, przypominał chaos panujący w głowie Magota.
Ściany strychowej izby obłożone były półkami z mahoniowego drewna o miłym, wiśniowym odcieniu. Na półkach, za którymi lustra sprawiały wrażenie przestronnej przytulności, leżały księgi i pojedyncze archipelagi nic nieznaczących bibelotów. Pod sufitem wisiały klatki z egzotycznymi ptakami, a podłoga wyłożona intarsjowanym drewnem, wyobrażała tarczę słońca.
Panująca tu cisza sprawiała, że słychać było myśli poprzedzające słowa oraz myśli towarzyszące ptasim trelom. Łabędzie kształty mebli nadawały wnętrzu pozorów lekkości i czegoś, co pozwalało układać niepokój w harmonijne wzory. Bujane fotele swoją masywnością budziły zaufanie i sprzyjały rozmowom, tak błahym jak choćby sposoby jedzenia pomarańczy.
Magot przyjmował gości, siedząc w jednym z foteli. Przed sobą, na niskim stoliku, miał szklaną kulę i zapaloną świecę. Kula i świeca robiły dobre wrażenie na klientach - wyczytał to w jednym z podręczników białej magii.
Podczas seansów hipnozy, gdy Magot docierał do skrytych myśli i poprzednich żyć klienta, jego kot, zwany “Jej Kotem”, zazwyczaj leżał na pluszowej sofie i mruczał senne murmuranda. Czasami tylko pozwalał sobie na drobne uwagi. Na szczęście nie czynił tego zbyt często - nikt przecież nie lubi gadatliwych sublokatorów, zwłaszcza w czasie transu bywają uciążliwi. Kiedy znajdujemy się sam na sam z otchłanią, nawet jedno słowo potrafi zmienić bieg wizji.
Wizje, majaki, mary, widziadła ciężko interpretować w hałasie oraz na trzeźwo. Toteż zarówno “Jej Kot”, jak i Magot lubili popijać koniak z wnętrza szklanej kuli, która w przerwach pomiędzy seansami zastępowała karafkę.
Było tu także ogromne biurko, mające tę dziwną właściwość, że pozostawione na nim przedmioty następnego dnia nigdy nie leżały na swoim miejscu. Ołówki, gęsie pióra, gumki, kałamarze, rachunki z pralni - wszystkie te najbliższe człowiekowi przedmioty, zdawały się żyć własnym życiem, co zresztą nie przeszkadzało Magotowi.
Biurko kryło w swoich czeluściach wszystko, co jest potrzebne do codziennego życia. Poczynając od szpargałów pełnych zapisków i rysunków golema, poprzez fajki i woreczki z tytoniem, mapy skarbów, aż po zasuszone głowy krasnoludów. Można było tam znaleźć dosłownie wszystko - o ile się dobrze szukało i wiedziało, co chce się znaleźć.
Na biurku stała lampa z zielonym kloszem. W bezksiężycowe noce oświetlała wnętrze delikatnym światłem, przy którym tak dobrze czyta się stare księgi i wyszywa na makatkach magiczne zaklęcia. Wyszywanie zaklęć i aforyzmów było jedynym hobby Magota.
*
Pewnego wieczoru do drzwi pokoju zapukał elf, postać nieistotna, zdawałoby się tło tej opowieści. Magot otworzył, ubrany w szlafrok koloru bordo. W rozchylonym dekolcie widniał medalion z okiem Ozyrysa. Ozyrys był najnowszym hitem na magicznym rynku mody, bogiem sprowadzonym zza oceanu.
- Nic nie mów - dotknął jedną dłonią własnego czoła, drugą czoła gościa. - Jesteś ósmą emanacją bogini Anariel, a może jednym z cherubinów jej strzegących? Jak sądzisz? - Pytanie rzucił w głąb pokoju, jakby ktoś tam się krył. Odpowiedział mu ryk lwa i odgłos chłeptania koniaku z miseczki. - Ależ wybacz! Nieelegancko z mojej strony, że się nie przedstawiłem. Jestem Magot.
- Laizarel. Mieszkam piętro niżej - odparł elf z lekkim uśmiechem.
Magot widywał go wcześniej. Wiele razy podziwiał pełną gracji sylwetkę, lecz podziw ten był podziwem na prywatny użytek i nigdy nie wpadło mu do głowy, by dzielić się nim z kimkolwiek, w tym także z Laizarelem. Tym razem było inaczej. Światła świec i mistyczna noc zwęziły przestrzeń między nimi.
Za plecami hipnotyzera rozległ się szmer, tupot włochatych łap i pisk zarzynanej myszy. Wiatr zawył w strychowych krokwiach, jak na organach, zagrał melancholijną symfonię o starości.
- Lubisz odgłosy wiatru w kominie? - Hipnotyzer przysunął się do Laizarela, patrząc mu prosto w oczy. - Jak myślisz, o czym opowiada wiatr?
Drzemiący na łóżku “Jej Kot” pomyślał, że jest to najgłupsze pytanie, jakie w życiu słyszał.
- O wolności - odparł elf, wypełniając pierś chłodnym powietrzem.
Magot westchnął z uznaniem i wskazał mu jeden z foteli.
- Zaskoczyłeś mnie, przyjacielu. Zwykle słyszę tylko skargę. Ty usłyszałeś słowa wolności. Imponujące.
Trunek przyniesiony przez Laizarela wypełnił kryształowe kielichy. Magot nastawił ogromny patefon z tubą wielkości okrętowej syreny. Najpierw rozległy się trzaski. Z odległej galaktyki nadawano szum, biały szum, a później melodia mówiąca o... no właśnie, o czym? Tenor, zapewne ork, śpiewał:
“Rozpuszczalna kawa, rozpuszcza we mnie resztki snów.
Piosenki o miłości. Znam je wszystkie,
wciąż pragnę nowych.
Gdy śpiewam, myślę o modliszkach,
ukrytych w kwiatach naparstnic.
Czekają na ofiary.”
Ostatnie słowo było popisem solisty. "Ofiary" po zakończeniu pieśni długo dogorywały w uszach. Następnie z głośnika popłynęło mambo. Magot nie kazał długo czekać i bez zbędnych słów porwał Laizarela w ramiona.
Nogi drobiły w rytm muzyki. Niewidzialna siła poruszała ramionami, kazała głowie wyginać się w przód i do tyłu. Hipnotyzer poczuł, że unosi się nad podłogą i rzeczywiście, coś było na rzeczy, bo deski przestały skrzypieć pod nogami. Szum deszczu zmienił się w szum fal i można było przysiąc, że stojąca w rogu paprotka - samotna panna, której nikt nie zaprosił do tańca - zmienia się w kołyszącą nad egzotycznym morzem palmę. Świetliki w lampionach płonęły pożądaniem.
- Świetnie pan tańczysz - szepnął do ucha elfa. - Taniec i muzyka przypominają beztroskie chwile. Teraz ty prowadź.
Papugi w klatkach trzepotały piórami, je także porwało mambo. Na tancerzy sypały się pióra - tęczowe konfetti.
Komentarze
Prześlij komentarz