Billy

Słoneczne popołudnie, dobrze oświetlony pokój, dużo zielonego szkła, plecione wiklinowe fotele, a na nich poduchy, wszystko polane secesyjnym sosem. Obserwuję, jak rosną paprotki – właściwie to patrzę na ich lekko poruszające się cienie. W środku domu znalazłem miejsce, gdzie najlepiej jest palić kadzidła. Śniło mi się olbrzymie akwarium – właściwie to było sanatorium, takie jak na linorytach Gielniaka. Wyrosło zupełnie niespodziewanie w samym środku działkowych ogrodów. W holu stała szafa grająca; stare romanse mieszały się z pozorną pustką korytarzy. Uśpione miejsce – gdzieś pomiędzy trzecią rano a świtem. Nienagannie ubrany recepcjonista na tle kredensu mojej matki – dość nędznego zresztą. Nie wiem, gdzie jest mój pokój. Recepcjonista z uśmiechem wręcza mi klucze. Spoglądam na wiśniową czerwień korytarzy i po raz pierwszy dostrzegam wiklinowe fotele. Błękitny papierosowy dym i stolik z kawą. Mam wrażenie, że zaraz zemdli i mnie. Wszystko jest perfekcyjnie dobrane do przestronnych ...

Magiczne ognie tej jesieni

 


Nad ranem jest tyle mgły, że wracam do domu po omacku. Rozpalam ognisko, ale takie małe — akurat, by usiąść obok i włożyć nogi w żar. Uwędzić mgłę, która niczym jesień jest w uszach, nosie i głowie. Rozpalić w sobie ciepłe myśli, jak choćby tę o mistrzu, który jeszcze śpi, bo postanowił spędzić resztę życia, nie wychodząc z łóżka. Wabię go pieczonymi na kiju sowami.

Później idziemy na most zobaczyć, w którą stronę płynie rzeka. Czy nie zawróciła swych wód? Czy my wraz z nią nie robimy się młodsi? Jej siwe włosy, splątane wodorosty, i moje dziury w mózgu wydają się temu przeczyć. Rzeka od lat jest ta sama — chociaż tyle dobrego. Jeśli czas nie chce płynąć do tyłu, niech stanie w miejscu, zatrzyma swe wody. Wiem, że to głupie, ale nie potrzebuję niczego więcej.

Razem z jesienią przychodzi cisza. Psy przestają ujadać, nawet traktor sąsiada zadumał się i leniwie mruczy do snu. Podoba mi się mgielny świat: od płotu do płotu, od świtu do zmierzchu — dalej nie ma nic. Czasami tylko odwiedzają mnie goście spoza ogrodu. Wieczorem przychodzi lis. Obchodzi dom trzy razy, nikim i niczym się nie przejmuje. Patrzę na niego z tarasu i czuję się tak, jakby mnie nie było.

Komentarze