Sanatorium - Dzień Ósmy

  Jestem bardzo zmęczony. Męczą mnie ludzie i nawet przestałem jeździć windą, by nie słyszeć rozmów, nie czuć bliskiej obecności. Koledzy od kieliszka stali się nużący. Poznałem ich wszystkie opowieści, a każde następne słowo jest monotonią. Chwytam się znajomo brzmiących zdań, by odlecieć tam, skąd przyszedłem – z pustki dopasowanej do moich i tylko moich myśli. Nie ma tego zbyt wiele, ot, tyle, by zbudować własny świat. Dziś jeden z fantomów, zupełnie mi obcy, mówi, że „byli tam tacy”. Już go nie słucham. Dopowiadam sobie resztę. Znam tę opowieść dużo lepiej od niego, znam ją w ciekawszej wersji. „Byli tacy, co się rodzili, byli tacy, co umierali, byli także i tacy, którym to było mało”... Ja jestem jednym z tych, którym wciąż mało, ale nie rozerwę sobie piersi, by dotrzeć do źródła bólu. Nawet nie potrafię nazwać dręczących mnie niepokojów. Jestem zatruty własną przeszłością. Stare lęki, jak niezabliźnione rany, otwierają się każdego dnia. Wymyśliłem siebie przed laty. Wymyśliłe...

Magiczne ognie tej jesieni

 


Nad ranem jest tyle mgły, że wracam do domu po omacku. Rozpalam ognisko, ale takie małe — akurat, by usiąść obok i włożyć nogi w żar. Uwędzić mgłę, która niczym jesień jest w uszach, nosie i głowie. Rozpalić w sobie ciepłe myśli, jak choćby tę o mistrzu, który jeszcze śpi, bo postanowił spędzić resztę życia, nie wychodząc z łóżka. Wabię go pieczonymi na kiju sowami.

Później idziemy na most zobaczyć, w którą stronę płynie rzeka. Czy nie zawróciła swych wód? Czy my wraz z nią nie robimy się młodsi? Jej siwe włosy, splątane wodorosty, i moje dziury w mózgu wydają się temu przeczyć. Rzeka od lat jest ta sama — chociaż tyle dobrego. Jeśli czas nie chce płynąć do tyłu, niech stanie w miejscu, zatrzyma swe wody. Wiem, że to głupie, ale nie potrzebuję niczego więcej.

Razem z jesienią przychodzi cisza. Psy przestają ujadać, nawet traktor sąsiada zadumał się i leniwie mruczy do snu. Podoba mi się mgielny świat: od płotu do płotu, od świtu do zmierzchu — dalej nie ma nic. Czasami tylko odwiedzają mnie goście spoza ogrodu. Wieczorem przychodzi lis. Obchodzi dom trzy razy, nikim i niczym się nie przejmuje. Patrzę na niego z tarasu i czuję się tak, jakby mnie nie było.

Komentarze