Billy

Słoneczne popołudnie, dobrze oświetlony pokój, dużo zielonego szkła, plecione wiklinowe fotele, a na nich poduchy, wszystko polane secesyjnym sosem. Obserwuję, jak rosną paprotki – właściwie to patrzę na ich lekko poruszające się cienie. W środku domu znalazłem miejsce, gdzie najlepiej jest palić kadzidła. Śniło mi się olbrzymie akwarium – właściwie to było sanatorium, takie jak na linorytach Gielniaka. Wyrosło zupełnie niespodziewanie w samym środku działkowych ogrodów. W holu stała szafa grająca; stare romanse mieszały się z pozorną pustką korytarzy. Uśpione miejsce – gdzieś pomiędzy trzecią rano a świtem. Nienagannie ubrany recepcjonista na tle kredensu mojej matki – dość nędznego zresztą. Nie wiem, gdzie jest mój pokój. Recepcjonista z uśmiechem wręcza mi klucze. Spoglądam na wiśniową czerwień korytarzy i po raz pierwszy dostrzegam wiklinowe fotele. Błękitny papierosowy dym i stolik z kawą. Mam wrażenie, że zaraz zemdli i mnie. Wszystko jest perfekcyjnie dobrane do przestronnych ...

Rowerem na Uroczysko

 


Pojechałem rowerem do lasu, aby odwiedzić znajome uroczyska. Mgła i mijane jeziora były tłem dla choroby, na którą zapadłem. Moją chorobą jest dyskursywny umysł.

Jadąc, mijałem świat tuż obok, a moja głowa wciąż produkowała nowe treści. Snuła opowieści, wymyślała pytania, od razu znajdując na nie jakże celne odpowiedzi. Moja biedna głowa sypała złotymi myślami jak z rękawa. Umysł we mgle skrzył się i dokazywał, chichotał wraz ze mną i całym światem. Tak mnie to umęczyło, że zacząłem szeptać sutry i dharani, by odpocząć od tego błyskotliwego towarzystwa.

Dojechałem do jeziora. Przede mną rozciągała się wysoka wydma. W dole — spokojna tafla wody, a w niej odbicie drzew. Usiadłem w kucki i z wyciągniętymi rękoma zawisłem tuż nad ziemią. Poczułem na dłoniach fale biegnące od jeziora, które przyglądało mi się z niezmąconym spokojem. Pomyślałem, że moje życie jest jak tafla wody — że przeglądam się tylko w nim, że patrzę na nie z wysokiej skarpy, zamiast...

Wyciągnąłem dłonie w stronę jeziora. Umysł zamilkł i zapatrzył się na drzewa po drugiej stronie. Czas płynął zanurzony we mgle, satori na wyciągnięcie ręki. Przestraszyłem się tej wizji i poderwałem w sobie, szybko usprawiedliwiając, że tak, jak teraz, jest dobrze. Pojechałem dalej.

Teraz, kiedy o tym myślę, gdy przypominam sobie owe „błyskotliwe” myśli, czuję się jak umysł na kacu. Tia... błyskotliwe, ale chyba dla kogoś po kwasie. Co za porażka. Dyskursywny umysł — czy to się da wykorzenić? Stoję sam sobie na przeszkodzie. W dodatku jestem szalony. Cóż.

Aha, teraz zaprezentuję jedną z owych złotych myśli: „Po prostu, kochaj mnie”. No tak, ale którego siebie mam kochać? Chyba grozi mi poligamia.

Komentarze