Sanatorium - Dzień Ósmy

  Jestem bardzo zmęczony. Męczą mnie ludzie i nawet przestałem jeździć windą, by nie słyszeć rozmów, nie czuć bliskiej obecności. Koledzy od kieliszka stali się nużący. Poznałem ich wszystkie opowieści, a każde następne słowo jest monotonią. Chwytam się znajomo brzmiących zdań, by odlecieć tam, skąd przyszedłem – z pustki dopasowanej do moich i tylko moich myśli. Nie ma tego zbyt wiele, ot, tyle, by zbudować własny świat. Dziś jeden z fantomów, zupełnie mi obcy, mówi, że „byli tam tacy”. Już go nie słucham. Dopowiadam sobie resztę. Znam tę opowieść dużo lepiej od niego, znam ją w ciekawszej wersji. „Byli tacy, co się rodzili, byli tacy, co umierali, byli także i tacy, którym to było mało”... Ja jestem jednym z tych, którym wciąż mało, ale nie rozerwę sobie piersi, by dotrzeć do źródła bólu. Nawet nie potrafię nazwać dręczących mnie niepokojów. Jestem zatruty własną przeszłością. Stare lęki, jak niezabliźnione rany, otwierają się każdego dnia. Wymyśliłem siebie przed laty. Wymyśliłe...

Skrzydła i Bardo

 


Kiedy u ramion wyrastają skrzydła, świat staje się za ciasny. Tak właśnie powiedział Mistrz podczas dwunastokilometrowego, niedzielnego spaceru. Dieta i codzienna gimnastyka sprawiły, że przeszliśmy tę trasę w olimpijskim tempie, bez śladu zadyszki. Jak bardzo zmienia się jakość życia, gdy człowiek porzuci stare przyzwyczajenia i zacznie się ruszać, poruszać, latać! Chciałbym, żeby tak było zawsze. Niestety wiem, że moich samodestrukcyjnych ciągot nie uleczy magiczna moc czosnku. Poza tym, czy jest jakaś radość w byciu wciąż tą samą osobą?

Zauważyliśmy, że nasze sny są ze sobą zbieżne. Nie chodzi o treść, ale o czas, intensywność i formę. Z Mistrzem mamy sny wariackie – zawsze w te same noce.

Są też koszmary ciągnące się w nieskończoność, po których budzimy się z ulgą. A jeśli któremuś z nas nie śni się nic, druga osoba jest w tym „niczym” zanurzona. Mam wrażenie, że tkwimy po uszy w sadzawce bardo, oczekując kolejnych narodzin. Tłumaczyłoby to dziwność związaną ze wspólnym śnieniem. Jest wiele innych rzeczy wymykających się pojmowaniu. Jedną z nich jest przywiązanie do dawno przebrzmiałych słów, czynów i myśli.

Coraz częściej piszę o sobie w liczbie mnogiej. Zupełnie jakbym nie miał własnego życia. A może to dlatego, że jeśli z kimś dzielimy noce i dnie, to naturalną koleją rzeczy stajemy się jednością. I chociaż jest to dobra forma praktyki, wciąż siedzi we mnie stary znajomy strach. Poznałem go wieki temu i od tamtej pory mnie nie opuszcza. Przyjaciel, który uczy kłamać, uciekać i zamykać się w sobie, by nikt nie mógł wyrządzić krzywdy. Każe nazywać się Ego i twierdzi, że jest bezpiecznym portem. Właśnie uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo.


Komentarze