Billy

Słoneczne popołudnie, dobrze oświetlony pokój, dużo zielonego szkła, plecione wiklinowe fotele, a na nich poduchy, wszystko polane secesyjnym sosem. Obserwuję, jak rosną paprotki – właściwie to patrzę na ich lekko poruszające się cienie. W środku domu znalazłem miejsce, gdzie najlepiej jest palić kadzidła. Śniło mi się olbrzymie akwarium – właściwie to było sanatorium, takie jak na linorytach Gielniaka. Wyrosło zupełnie niespodziewanie w samym środku działkowych ogrodów. W holu stała szafa grająca; stare romanse mieszały się z pozorną pustką korytarzy. Uśpione miejsce – gdzieś pomiędzy trzecią rano a świtem. Nienagannie ubrany recepcjonista na tle kredensu mojej matki – dość nędznego zresztą. Nie wiem, gdzie jest mój pokój. Recepcjonista z uśmiechem wręcza mi klucze. Spoglądam na wiśniową czerwień korytarzy i po raz pierwszy dostrzegam wiklinowe fotele. Błękitny papierosowy dym i stolik z kawą. Mam wrażenie, że zaraz zemdli i mnie. Wszystko jest perfekcyjnie dobrane do przestronnych ...

Skrzydła i Bardo

 


Kiedy u ramion wyrastają skrzydła, świat staje się za ciasny. Tak właśnie powiedział Mistrz podczas dwunastokilometrowego, niedzielnego spaceru. Dieta i codzienna gimnastyka sprawiły, że przeszliśmy tę trasę w olimpijskim tempie, bez śladu zadyszki. Jak bardzo zmienia się jakość życia, gdy człowiek porzuci stare przyzwyczajenia i zacznie się ruszać, poruszać, latać! Chciałbym, żeby tak było zawsze. Niestety wiem, że moich samodestrukcyjnych ciągot nie uleczy magiczna moc czosnku. Poza tym, czy jest jakaś radość w byciu wciąż tą samą osobą?

Zauważyliśmy, że nasze sny są ze sobą zbieżne. Nie chodzi o treść, ale o czas, intensywność i formę. Z Mistrzem mamy sny wariackie – zawsze w te same noce.

Są też koszmary ciągnące się w nieskończoność, po których budzimy się z ulgą. A jeśli któremuś z nas nie śni się nic, druga osoba jest w tym „niczym” zanurzona. Mam wrażenie, że tkwimy po uszy w sadzawce bardo, oczekując kolejnych narodzin. Tłumaczyłoby to dziwność związaną ze wspólnym śnieniem. Jest wiele innych rzeczy wymykających się pojmowaniu. Jedną z nich jest przywiązanie do dawno przebrzmiałych słów, czynów i myśli.

Coraz częściej piszę o sobie w liczbie mnogiej. Zupełnie jakbym nie miał własnego życia. A może to dlatego, że jeśli z kimś dzielimy noce i dnie, to naturalną koleją rzeczy stajemy się jednością. I chociaż jest to dobra forma praktyki, wciąż siedzi we mnie stary znajomy strach. Poznałem go wieki temu i od tamtej pory mnie nie opuszcza. Przyjaciel, który uczy kłamać, uciekać i zamykać się w sobie, by nikt nie mógł wyrządzić krzywdy. Każe nazywać się Ego i twierdzi, że jest bezpiecznym portem. Właśnie uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo.


Komentarze