Siedzę na tarasie i nucę wraz z Tommy Clarkiem: „Jah, Jah, Jahova”. Mistrz podnosi głowę znad grządek, mówiąc, że dobrze się dobraliśmy z tym Jahovą. I tak żyjemy sobie w trójkę: Mistrz, Jahova i ja. Miaukot się nie liczy, bo ostatnio nic go nie interesuje i przestał na noc wracać do domu. Jest podwórkowym bandytą; nawet największe kocie zabijaki przestały nas odwiedzać. Gdyby tak jeszcze nie miał oka, byłby wypisz, wymaluj Greebo — kot Pratchettowskiej czarownicy, którego boją się wilki i niedźwiedzie.
Tymczasem, po kilku szarych dniach, nareszcie wyszło słońce. Mam wrażenie, że to już koniec wiosny, bo kwiatów jest coraz mniej, a butelki po tanich winach przestały wyrastać spod leśnej ściółki. Nadchodzi lato i sny nocy letnich. Wszystko staje się łatwiejsze i ogranicza do jednego marzenia: by ciepłe noce, wieczorne burze i gorące poranki trwały jak najdłużej.
Lato jest czasem zintensyfikowanych kontaktów międzyludzkich. Grille dymią pod niebo, wódka leje się strumieniami, a soboty kuszą wieczorkami tanecznymi przy zapalonych lampionach. Lato to także czas, w którym najlepiej siedzi się na polnym kamieniu w cieniu drzew, patrząc, jak łąka faluje rozgrzanym powietrzem. W takich chwilach nie potrzeba wiele, by uwierzyć, że istnieje coś ukrytego, na co dzień niedostrzegalnego — coś tak bliskiego jak centrum wydarzeń, punkt, w którym się znaleźliśmy, miejsce, z którego wypływa harmonia i spokój. Tym miejscem jesteśmy, oczywiście, my.
Później znów pojawiają się ludzie. Czasami są nam całkowicie obojętni, a czasami tacy, przy których czujemy się na tyle dobrze, że chcielibyśmy opowiedzieć o sobie. To nie zdarza się często, lecz gdy już się wydarzy, zaczynamy kochać jeszcze bardziej. Kochamy trawę, chylące się ku upadkowi stare domostwa, małe ulice główne w wyludnionych miasteczkach.
Kontakt z drugim człowiekiem jest jak oswajanie Róży — tej panny z Małego Księcia. Nie wiadomo, jak dotknąć jej duszy, by nie poranić się o kolce.
Kiedyś poznałem kogoś, kto tak jak ja rozmawia z drzewami. Jak widać, na świecie wariatów nie brakuje. Ciekawe, co sprawia, że potrafimy otworzyć się przed kimś już po kilku zdaniach. Czy jest to nastrój chwili, czy może magia słów drugiej osoby? Magia porusza w nas pamięć uczuć, których zbyt często nam brakuje. Jednak gdy dostrzegamy, że spotkana osoba wie, jak grać na naszej duszy, wpadamy w panikę. Przynajmniej tak jest ze mną. Strach przed bliskim kontaktem z drugim człowiekiem to objaw chorobowy. Strach przed utratą tak pilnie pielęgnowanej, posiadanej na własność duszy. Nie wiem, gdzie leży źródło tego lęku, lecz z biegiem czasu uczę się go przełamywać.
Komentarze
Prześlij komentarz