Mistrz

 


To nie jest dobry moment, by zacząć pisać pamiętniki, zwłaszcza że nie pamiętam większości życia, a wydarzenia i ludzie wyłaniają się jak duchy utkane ze wspomnień. Pojawiają się niespodziewanie i tak jak sny są zaraz zapominane. Chłopak mówiący o wszystkim, co mu się podobało, że jest swingowe (już całkowicie zapomniany), pojawił się dziś w nocy, kiedy słuchałem piosenek Billie Holiday.

Nie przypomnę sobie więcej, dlatego wolę udawać, że nie mam żadnej przeszłości. Jestem, kim jestem, a przecież mogłem już nie żyć, bo wiele razy bywałem jedną nogą po tamtej stronie. Zawsze wolałem ścieżki prowadzące nad przepaścią niż te szerokie, wydeptane nie moimi stopami trakty. Jak często mało brakowało, bym teraz był inwalidą, pijakiem, człowiekiem złym wskutek własnych zaniedbań.

Na szczęście nie zgrałem się jeszcze do końca i nadal mogę iść dalej, choć coraz bardziej zmęczony. Już wiem, że nie pomoże mi joga, ani duchowość, czy inna „dieta od życia”. Niespecjalnie inteligentny, mądry na swój własny użytek. 
Na zewnątrz milczący, a w środku rozgadany niemym dialogiem, w którym myśli nie buduje się ze słów, lecz z uczuć, przeczuć, intuicji, fatamorgany wyśnionej podczas czterdziestu lat przebywania na pustyni. Byłbym również widmowy jak moje myśli, gdyby nie Mistrz - ktoś, kto mnie kocha. To dzięki niej nadal tu jestem.

Komentarze