Billy

Słoneczne popołudnie, dobrze oświetlony pokój, dużo zielonego szkła, plecione wiklinowe fotele, a na nich poduchy, wszystko polane secesyjnym sosem. Obserwuję, jak rosną paprotki – właściwie to patrzę na ich lekko poruszające się cienie. W środku domu znalazłem miejsce, gdzie najlepiej jest palić kadzidła. Śniło mi się olbrzymie akwarium – właściwie to było sanatorium, takie jak na linorytach Gielniaka. Wyrosło zupełnie niespodziewanie w samym środku działkowych ogrodów. W holu stała szafa grająca; stare romanse mieszały się z pozorną pustką korytarzy. Uśpione miejsce – gdzieś pomiędzy trzecią rano a świtem. Nienagannie ubrany recepcjonista na tle kredensu mojej matki – dość nędznego zresztą. Nie wiem, gdzie jest mój pokój. Recepcjonista z uśmiechem wręcza mi klucze. Spoglądam na wiśniową czerwień korytarzy i po raz pierwszy dostrzegam wiklinowe fotele. Błękitny papierosowy dym i stolik z kawą. Mam wrażenie, że zaraz zemdli i mnie. Wszystko jest perfekcyjnie dobrane do przestronnych ...

Nikt o Niczym



Brygantyna z każdym dniem coraz głębiej wdzierała się w mrok. Światło stawało się strzępem pamięci. Powracało do podróżników wraz z fosforycznym blaskiem ogni świętego Elma, tańczących na olinowaniu, strzelających z masztów mdłym, zielonkawym płomieniem. Światło powracało także w snach — pojawiało się niczym wspomnienie innego życia, o ile takowe kiedykolwiek istniało.

Płynęli, spowici szmaragdową mgłą, po oceanie zapomnienia. Północne morze witało deszczem i gradem. Bezlitośnie przetaczało się przez pokład, siekąc przejmującym chłodem. Minęli już niewidzialną granicę, poza którą horyzont zbliża się na wyciągnięcie ręki, a świat staje się coraz szczelniej otaczającą ciemnością.

Melancholy, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, leżała nieruchomo w swojej kajucie. Spod przymkniętych powiek obserwowała kaskady krwi, pulsujące wyobraźnią, przelewające czerwień niczym wyzwanie, za którym dążyła. Pragnienie, niespełnienie, gniew.
Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat. Skóra jej dłoni i twarzy pokryta była niezrozumiałymi tatuażami. Na pierwszy rzut oka była to pajęcza sieć zmarszczek, utkana z przypadkowych zdarzeń i kilku świadomych wyborów. Ciemne jak u kruka włosy sięgały do ramion, a wydatne usta skrywały zarówno namiętność, jak i przekleństwa zapamiętane z dzieciństwa. Ubrana w suknię z krótkich, fioletowo połyskujących piór, mieniła się wszystkimi odcieniami czerni.

Kajutę wypełniały księgi. Drzemały jedna na drugiej, walcząc z kurzem o każdy wolny kąt. Sufit, wykonany z drewnianej mozaiki, wyobrażał magiczne figury, wpisane w okrąg wygasłego słońca. Był to herb Domu Tremere, lecz ona jeszcze tego nie wiedziała. W tej samej niewiedzy tkwili pozostali uczestnicy rejsu, o ile strzępy fantasmagorycznych dni można nazwać rejsem.

Melancholy otworzyła oczy i odczytała tytuł leżącego przed nią woluminu: "Nikt o niczym nic nie wie". Księga mówiła o rzeczach zazwyczaj nieprzydatnych, jak na przykład miłosne zaklęcia. Jednak prawdziwa jej wartość ukryta była w krótkim fragmencie tekstu, schowanym między inwokacje istot z czwartego kręgu piekieł a porady z cyklu “Tysiąc sposobów, jak przyrządzić gnoma”. Fragment ten opisywał artefakt zwany Anopheles. Nikt nie wiedział, jak wygląda. Wiedziano tylko, że przywraca magiczny obraz świata i na powrót pozwala cieszyć się pulsowaniem krwi.

Podmuchy deszczu uderzyły w zamknięte okno. Przez moment znalazła się w innej rzeczywistości. Wydawało się jej, że jest postacią ze świata ludzi, spętana ich religią i pozbawiona możliwości odczuwania trzynastu sfer wewnętrznego kręgu. Krzyknęła przerażona. Ktoś chodził po górnym pokładzie, nie mogąc zasnąć.

Komentarze