Sanatorium - Dzień Ósmy

  Jestem bardzo zmęczony. Męczą mnie ludzie i nawet przestałem jeździć windą, by nie słyszeć rozmów, nie czuć bliskiej obecności. Koledzy od kieliszka stali się nużący. Poznałem ich wszystkie opowieści, a każde następne słowo jest monotonią. Chwytam się znajomo brzmiących zdań, by odlecieć tam, skąd przyszedłem – z pustki dopasowanej do moich i tylko moich myśli. Nie ma tego zbyt wiele, ot, tyle, by zbudować własny świat. Dziś jeden z fantomów, zupełnie mi obcy, mówi, że „byli tam tacy”. Już go nie słucham. Dopowiadam sobie resztę. Znam tę opowieść dużo lepiej od niego, znam ją w ciekawszej wersji. „Byli tacy, co się rodzili, byli tacy, co umierali, byli także i tacy, którym to było mało”... Ja jestem jednym z tych, którym wciąż mało, ale nie rozerwę sobie piersi, by dotrzeć do źródła bólu. Nawet nie potrafię nazwać dręczących mnie niepokojów. Jestem zatruty własną przeszłością. Stare lęki, jak niezabliźnione rany, otwierają się każdego dnia. Wymyśliłem siebie przed laty. Wymyśliłe...

Sanatorium - Dzień Szósty



Od chwili przybycia obiecuję sobie zobaczyć tężnie nocą. Podobno jest fantastycznie oświetlona. Niestety, codzienne wieczorki z Januszem sprawiają, że cel ten stał się zdobyciem Everestu. Wczoraj rozłożyliśmy obóz piąty i dzisiaj, choćbyśmy mieli poręczować, to zdobędziemy szczyt. Wczoraj był u nas wspinacz z innej ekipy – mój sąsiad ze stołówki. On także wie, czym jest ta przeklęta góra.

Na deptaku obserwuję ludzi, zwłaszcza tych w parach.
– Pusto tu dzisiaj.
– Tak, to chyba pora kolacji.
– Aha.
– O, zobacz, folia na kasztanowcu.
– Tak, to na chorobę.

Jestem już lekko skonany, więc zamknąłem się w pokoju. W słuchawkach gra Moskwa. Chwilowo nie mam ochoty patrzeć na ludzi… Przeraża mnie myśl, że jestem do nich podobny. A jednak to oni są normalni, ja jestem socjopatą – mam na to papiery z WKU, bilet na pierwsze miejsca widowni tej ludzkiej małpiarni. Oni normalni, ja nie – śmieszne do łez.

Nie chce mi się z nikim rozmawiać.

Komentarze