Billy

Słoneczne popołudnie, dobrze oświetlony pokój, dużo zielonego szkła, plecione wiklinowe fotele, a na nich poduchy, wszystko polane secesyjnym sosem. Obserwuję, jak rosną paprotki – właściwie to patrzę na ich lekko poruszające się cienie. W środku domu znalazłem miejsce, gdzie najlepiej jest palić kadzidła. Śniło mi się olbrzymie akwarium – właściwie to było sanatorium, takie jak na linorytach Gielniaka. Wyrosło zupełnie niespodziewanie w samym środku działkowych ogrodów. W holu stała szafa grająca; stare romanse mieszały się z pozorną pustką korytarzy. Uśpione miejsce – gdzieś pomiędzy trzecią rano a świtem. Nienagannie ubrany recepcjonista na tle kredensu mojej matki – dość nędznego zresztą. Nie wiem, gdzie jest mój pokój. Recepcjonista z uśmiechem wręcza mi klucze. Spoglądam na wiśniową czerwień korytarzy i po raz pierwszy dostrzegam wiklinowe fotele. Błękitny papierosowy dym i stolik z kawą. Mam wrażenie, że zaraz zemdli i mnie. Wszystko jest perfekcyjnie dobrane do przestronnych ...

Niedzielny Poranek

 


Niedziela jest jak pobyt w sanatorium. Nie robię nic, jestem maksymalnie zrelaksowany i pełen sił. Jeżdżę rowerem, ćwiczę, czytam książki, jem ryż. Piszę wiersze i słowa, które zmieniają puste dharmy w historyjki mówiące o mnie. Słucham też muzyki. Dzisiaj jest to Tomasz Stańko. Doskonale się przy nim rozmawia z kotami, a te, jak zwykle, udają odrealnione, by nie brać udziału w domowych obowiązkach.

Życie jest ogromnym ogrodem. Przy jednej ze ścieżek wyrósł budynek sanatorium — mój dom. Jestem tu, ponieważ zapadłem na dziwną chorobę: nie widzę wokół siebie ludzi. Samotnie krążę po korytarzach, zaglądam do kolejnych pokoi. Sterylna biel myśli i kolorowe światło z wysokich, witrażowych okien.

Wraz ze mną mieszkają dwa koty, niezwykle dystyngowane osoby. To jedyni tutaj sanitariusze, więc wcale mi nie przeszkadzają. Nawet Stańko, którego codziennie puszczają na starym gramofonie, a dźwięki jego trąbki rozpływają się po całym budynku, wydaje się nie zakłócać harmonii.

Niedzielę w sanatorium najlepiej spędzić na kontemplowaniu plam słonecznego światła, padającego na linoleum korytarza. Po bokach stoją puste ławki i opuszczone gabinety, pełne egzotycznych roślin. W szafach truchła wypchanych zwierząt z tęsknotą spoglądają na zieleń karcianych stołów. Ściany ozdobiono kolorowymi reprodukcjami obrazów Kandinsky’ego. Niestety, oryginały spłonęły podczas ostatniego sylwestra.

Myśli prowadzą parkowymi alejkami. Tu zawsze jest koniec sierpnia. Widzę, jak cienie dawnych kuracjuszy w milczeniu wystawiają twarze do słońca. Tutaj nie wolno rozmawiać. Wolno grać w bile, karmić kaczki na stawie i szukać skarbu ukrytego w dębowej dziupli.

Komentarze