Sanatorium - Półmetek

 


Dzień zacząłem śniadaniem, prądowym masażem kręgosłupa i czekaniem na hydromasaże w wannie. Jestem dopieszczany i zadbany. Wczoraj w kriokomorze – minus 120 stopni. Śpię przy otwartych drzwiach balkonowych. Zasypiając, słyszę, jak wiatr szarpie drzewami w zdrojowym parku – zielonym wyrzucie sumienia na mapie miasta. Miasta nie lubią parków. Lubią beton i stal, spocone ciała w autobusach jadących do przetwórni ludzkiego mięsa, fabryk i zakładów pracy.

Skąd u mnie ten nastrój? To pewnie dlatego, że w radiu gra Depeche Mode. Stąd moja industrialność. Zbyt łatwo ulegam wpływom, ale tak już jest, gdy nie ma się własnych poglądów.

Po korytarzach jak duchy włóczą się ludzie o kulach i babcie z trwałą psychozą włosów. Chodząc po schodach, przeskakuję co dwa stopnie – jestem jak łania wśród pokaleczonych drzew. Tak właśnie się czuję. Gdybym rzucił palenie, mógłbym żyć sto lat. Myślę o kijkach Nordic Walking, o bieganiu, o uśmiechaniu się do ludzi i mówieniu do nich łagodnym głosem.

Beztroskie, sanatoryjne życie odgania ode mnie lęki, a w głowie mam coraz mniej czarnych dziur. Gdy znikną wszystkie, nie będę miał się gdzie schować. Nie oglądam urzędowych pism, rachunków z banku ani wiadomości z telewizyjnego śmietnika. Przestałem nawet ćpać politykę z internetu i ciekawostki z dupy à la Wykop. To wszystko papka, pozorowane życie.

Przy stoliku na stołówce – towarzystwo mieszane. Od inteligentnego dziadzi do pana ze złotym łańcuchem na szyi. Nie cierpię tych złotoszyjnych i ich koszulek Adidasa. Kiedy pomyślę, że mógłbym być jednym z nich, przechodzą mnie dreszcze. Inteligentny dziadzia jest nawet fajny, bo ma starodawną kindersztubę, co nawet mi odpowiada. Niestety, jego ciągłe podkreślanie ukończonych studiów nieco mnie męczy. Kiedy mu wyjaśniłem, że ja jestem bez studiów, jego zapał do konwersacji nieco opadł.

Janusz już śpi, bo ma dziś słabszy dzień. Gdyby nie dzieląca nas ściana, udusiłbym go poduszką. Ze współczuciem myślę o kobietach dzielących łóżko z chrapaczem.

Za parę minut kolacja. Jestem już na półmetku. Postanowiliśmy z Januszem, że on od niedzieli nie pije. A ja? Boję się zerwać ze starym życiem. Dobrze mi z nim.

Komentarze