Atlas Wysp Odległych

  Jedną z książek, którą chciałbym mieć, jest Atlas Wysp Odległych. Niestety jeszcze nie nadszedł czas naszego spotkania, bo z każdą książką jest tak, że trafia do nas, kiedy jesteśmy na to gotowi. Już wiem co nieco o odległych wyspach, bo mieszkam na jednej z nich. Taki był mój wybór i decyzja. Należę więc do szczęśliwców, mogących decydować o swoim losie. Jednocześnie wiem, jak zwodnicze bywa uczucie, że można o czymś decydować. To nic. Czekam, aż atlas trafi w moje ręce i mam wrażenie, że każda z opisanych tam wysp będzie moją. Od rana pada deszcz. Nareszcie jabłka wiszące w ogrodzie zostaną opłukane z kurzu. Mam taką jabłoń po starych właścicielach, która potrzebuje mrozu, by jabłka stały się słodkie i soczyste. Każdy porządny dom ma taką jabłoń; często są to drzewa posadzone przez dawnych gospodarzy tych ziem. Moja jabłonka nie jest jeszcze tak stara, ale już niejedną jesień widziała. Wspaniale jest wyjść o północy do ogrodu, by stanąć obok niej i poczuć, że znaleźliśmy się w ...

Wampir Zenon

 



Wampir Zenon trzeci dzień nie pił i czuł się jak na cholernym odwyku. Świąteczny wieczór wydawał się szczególnie nienawistny, bo potencjalne ofiary siedziały w domu i piekły jebane jabłka. „Moje życie było porażką, ale po śmierci nie jest wcale lepiej” – pomyślał nieumarły.

Na rynku nic się nie działo. Mieszczanie zniknęli o zmierzchu i próżno było wypatrywać zbłąkanego przechodnia. Ech, gdzie te czasy, gdy letnie potańcówki zapełniały noc krwiodawcami. 
Był stworzeniem z mroku utkanym, a musiał się modlić o choćby jedną ofiarę. W dodatku dopadł go poetycki nastrój i miał ochotę na gotyckie wnętrza; łabędzią szyję, która pożądanie spiętrza.
„Świat mógłby być lepszym miejscem, ale nie jest” – popadł w zadumę. Stał w bramie i marzł. Nikt nie nadchodził.

A jednak bogowie nie są tak głusi, jakby się wydawało. Zdobycz pojawiła się z nieoczekiwanego kierunku – z wnętrza bramy, nie z ulicy. To nawet lepiej, bo świadczyło o niej, że nie jest ulicznicą.
– Witaj, Fiziu Pończoszanko – zagaił, czyniąc aluzję do jej rozdartych pończoch. – Czy masz ochotę na coś więcej niż dotychczasowe, beznadziejne życie? Mogę uczynić cię nieśmiertelną i sprawić, że będziesz cierpiała egzystencjalne bóle przez wieczność. – Zenon wyszczerzył spróchniałe kły. Opieka lekarska w mieście była na bardzo niskim poziomie. – A może masz ochotę na kilka chwil magicznej przygody i zapomnienia? Bez zaklęć i przysiąg, niewielki epizodzik? – uchylił poły magicznej peleryny, którą wygrał od niziołka w preferansa. – Moja pelerynka przeniesie nas do miejsc, o których bałaś się śnić. Oferuję podróż w zamian za krew i twój chudy tyłek. – Krytycznie spojrzał na sylwetkę dziewczyny. „Nawet na dziwkę się nie nadaje” – zdecydowanie za dużo dzisiaj myślał.

Wyglądała tak nieporadnie, że Zenon przypomniał sobie wszystkie ojcowskie uczucia, których nigdy nie posiadał. Przez całe ludzkie życie marzył o córce, której mógłby zaplatać warkocze i wciskać kit, usiłując wychować. 
On nigdy nie był wychowany, a to, że opuszczał po sobie deskę, o niczym nie świadczyło, bo już nowego papieru nigdy nie włożył, gdy stary się skończył.

Zerknął na ulicę przez uchyloną bramę. Śnieg napierdalał ze wszystkich stron, lecące płatki przypominały choinkowe gwiazdki. Choinką był świat, a stojąca przed nim dziewczyna, gówniątko-niebożątko-zawiniątko, była jego prezentem. Prezentem, który nie wiadomo czemu ociekał łzami.
– Nie bucz, okrętowa syrenko – Zenon był kiedyś marynarzem, stąd brało się mnóstwo marynistycznych metafor i ślady soli pod pachami – nie bucz, zabiorę cię do domu i będę karmił kaszanką.

Komentarze